Cieplutko, słonecznie, aż chce się żyć dlatego nie dziwi mnie
fakt, iż post o St. Tropez jest idealny- nie miejsca tworzą klimat, ale
ludzie którzy tam przybywają i przebywają.Tym razem na gościnnych występach Ania, która dwa miesiące
temu miała tę niebywałą przyjemność odwiedzić to niezwykłe miejsce.
Miasto Saint Tropez leży nad samym Morzem Śródziemnym, co
dodaje mu dużo uroku.
Można by rzec: „miasto mlekiem i miodem płynące”, gdzie port
pęka w szwach od luksusowych jachtów. Trawniki są przystrzyżone pod linijkę, nie ma tam
kiepskich aut. Za kobietami ubranymi od stóp do głów w Chanel, unosi się zapach drogich
perfum, a pawie siedzą na drzewach – przecudna symbioza życia. Cuda dzieją się
na moich oczach - mówię wam- (dla mnie
jeszcze są one nieosiągalneJ) a dla miejscowych to codzienność – zawsze dziwi mnie
takie różne spojrzenie na tę samą rzeczywistość.
Gdy zbliżasz się do St. Tropez, wita Cię wszystko to, co w
południowej Francji jest charakterystyczne. Miejsce magiczne, pełne uroku, gdy tam jesteś wszystko
dookoła staje się nieważne. Chłoniesz klimat, podziwiasz egzotyczne widoki i
już wiesz, że mógłbyś tu zostać na całe życie. I tak właśnie czułam się ja, gdy pierwszy raz w życiu
zobaczyłam gigantyczne palmy rosnące przy
jezdni, dające cień przechodniom opalonym na przyjemny miedziany kolor. Od razu zwróciłam uwagę na ludzi. Wszyscy są opaleni, wysportowani
i fit. Młodzi, nie zawsze piękni (ale się starają wypaść jak najlepiej), są oni dobrze ubrani.
Można by rzec po prostu doskonali. Jeśli chcesz pozbyć się kompleksów, to St.
Tropez nie jest dobrym miejscem do ich leczenia ;) Moim zdaniem to miasto
perfekcyjnych ludzi. Oczywiście perfekcyjnych w ich mniemaniu.
Spacerując spokojnie ciasnymi uliczkami centrum w blaskach
zachodzącego słońca i próbując znaleźć drobiazgi dla moich bliskich,
zastanawiałam się dlaczego nie można tak żyć, na co dzień u nas. Standard życia jest nieporównywalny. Miałam świadomość, że
znalazłam się w miejscu, które naznaczone jest wysoką ceną. Myśląc o tym całym „wielkomiejskim przepychu”, by nie
uleciały mi rzeczy najważniejsze, jak „bycie tu i teraz” po prostu poddałam się
urokowi kolorowych kamieniczek. Zanim wyjechałam dostałam zadanie od mojej siostry: zrobić
zdjęcie bawiących się tam dzieci. Jednakże…Słuchajcie, przeżyłam szok. W tym
mieście nie ma dzieci. Kiedy opisywałam ludzi z St. Tropez do tych wszystkich
cech przeze mnie wymienianych, powinnam dopisać… bezdzietni. Wiecie, że tam
prawie nie ma dzieci? Nie do końca mogę pozwolić
sobie na wysnucie takiej hipotezy, gdyż od czasu do czasu można tam gdzieś
zobaczyć małego brzdąca. Najczęściej są
to dzieci turystów. Od czasu do czasu
widzę je w restauracjach z dorosłymi, którzy przesiadują tam nocami. W każdym razie,
jest ich mało. Spotkałam za to jedną małą Francuzkę, która bardzo zapadła mi w
pamięć! Rozpędzona zbiegała stromą uliczką i nagle jak wryta stanęła przed nami,
ustawiając się jak modelka i krzyknęła:” Photo! Photo!” bo akurat mieliśmy
wyciągnięty aparat J Gdy zrobiliśmy jej zdjęcie, beztrosko z paczką żelków zbiegła na dół.
Mogłabym jeszcze pisać i pisać o tym co widziałam, co mnie
zauroczyło, a co mi się nie spodobało. Każdy kto zna smak podróży, wie, że takie
miejsca po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. Żadne zdjęcie, choć nie wiadomo jak piękne, nie odda
prawdziwego uroku miejsca. Było cudownie, beztrosko, upalnie, lazurowo i mogłabym
wymieniać jeszcze długo, ale co dobre szybko się kończy… Wyjeżdżałam stamtąd z lekkim sercem i głową w
chmurach i już tęskniłam.
A wiecie za czym? Za domem ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz