Dawno mnie tu nie było, ale wiecie...czasami trzeba złapać wenę, żeby coś naskrobać. U mnie jak zawsze, ciągle coś się dzieje. Czasami nie ogarniam całości i wtedy klops. A ja mam akurat takie szczęście, że jeżeli coś ma się skomplikować to jestem pierwsza:) Więc, w tym całym bałaganie muszę się odnaleźć, zwłaszcza, że dzisiaj poniedziałek:) Gdybym miała w skrócie napisać co się działo w wytwórni przez ostatnie dwa tygodnie, to powiem tak: komunie, podchody, warsztaty, wczoraj akcja-drzewo (o mało zawału nie dostałam, okazało się że drzewo osunęło się na nasz budynek. czekamy na inspektora), wiosenne porządki ( dłuuużą się), przygotowania scenografii na festiwal kabaretów "W krzywym zwierciadle". Dzieje się, nie ma co:) Na pisanie też czasu mało. Ten post majstruję rano, w aucie wracając znad morza ( wyrwałam się) z psem zwiniętym w precla i herbatką rumiankową, co to ma działać na wszystko co się da.
Was pewnie ciekawi tytuł, no tak, teraz jest nie na temat:) Już się poprawiam :) Przyszła do mnie pewnego jeszcze ponurego, zimowego dnia Aga- moja koleżanka z liceum. Chodziłyśmy razem do klasy, więc znamy się całkiem dobrze. Aga od kilku lat fotografuje, to jej pasja. Zresztą z powodzeniem. Prowadzi stronę na facebooku, blog i realizuje coraz to nowsze projekty. Pomysł Aga miała taki, żeby z naszych pomponów zrobić kiecę. Popatrzyłam na te pompony i stwierdziłam, że się da. Pompony robi się łatwo tylko wiecie... różne kwiatki wychodzą po drodze. No i się zaczęło:) kolory wybrane, bibuły są. Robiłam sukienkę na raty bo nasza góra oprócz tego, że jest pracownią (taką tam żadną wielką, ale zawsze coś powstanie) zamienia się w sobotę w kawiarnię dla rodziców. Jednym słowem za mało miejsca i za mało czasu. Doszedł jeszcze jeden kłopot, okazało się że bibuły trzeba więcej, więc zamówiłam. Przyszedł nie ten kolor! Nie ten odcień różowego! Kiedyś puknęłabym kogoś w głowę, ale odkąd szarżujemy z kolorami wiem, że nawet najdrobniejsza różnica może zniweczyć całość. Na kolory czekałam tydzień. W końcu przyszły i mogłam kontynuować. Trzeba było trochę poobliczać bo pompony im wyżej tym były mniejsze. Zbliżały się święta a przede mną najgorsza robota. Aga zadzwoniła i powiedziała, że kieca na po świętach musi być gotowa. No cóż... świąteczne przygotowania przejął mój cudowny mąż, a ja od rana do wieczora, tylko z przerwą na kawę, składałam, wycinałam i w ostateczności przyszywałam papierowe elementy. Po odbiór sukni umówiłyśmy się w Wielką Sobotę, tuż przed Wielkanocą.
Godzina 19.00 mój deadline, agrafki się skończyły! Co teraz zrobić... pomponów za mało, bo plany planami a życie życiem. No nic, trzeba podkręcić tempo i do dzieła:) Małe pomponki robiłam najszybciej jak tylko umiałam. Musiałam uważać, żeby ich nie podrzeć bo to delikatna struktura jest. Potem przyszywanie, trochę pokłutych palców ale co tam, taki projekt więc warto.
19.45 Aga z Michałem u progu, a ja tańcuję z igłą, na szczęście przy herbatce udało się dokończyć sukienkę i bezpiecznie zapakować do auta. Teraz wiem, co czują uczestnicy Project Runaway, brrrrrr.
Wczoraj, wchodząc na facebooka zauważyłam, że Agnieszka wstawiła pierwsze zdjęcie z sesji. Bardzo miło człowiekowi się robi jak nie dość, że ładnie podpiszą to jeszcze pochwalą:) Zdjęcie piękne, delikatne i wiosenne. To dzięki niemu dzisiaj zamiast pisać maile i inne rzeczy, na które tylko rano mam tyle cierpliwości, sprawiłam sobie przyjemność i piszę nowy post. Wysiłek włożony w pracę nad sukienką opłacił się. Cieszę się, że projekt wypalił, że nie poddałam się i że efekt sprostał wymaganiom Agnieszki. Dzisiaj jedno zdjęcie, niedługo całość.
Fotografia A.Tylka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz